Marcin Punpur z Ostródy wystartował w zawodach Iron Man w Hamburgu.

2018-08-19 06:00:00(ost. akt: 2018-08-17 15:03:34)

Autor zdjęcia: Archiwum/Marcin Punpur

Spośród 2500 zawodników Marcin Punpur na metę przybiegł na 66. miejscu. Był najlepszym z Polaków. Finiszował jak celebryta po czerwonym dywanie, przybijając piątki z kibicami.
— Nie pojechałem zaliczyć udziału w Iron Manie, żeby tylko odhaczyć występ – mówi Marcin Punpur. — Pojechałem się ścigać, ale to ściganie okazało się też rywalizacją z własnym organizmem. Na szczęście wszystko skończyło się dobrze i z całkiem dobrym czasem przybiegłem na metę.

Marcin Punpur od najmłodszych lat miał do czynienia ze sportem. Przez lata znany był z uprawiania turystyki rowerowej. Na rowerze zjechał i zwiedził kawał świata. Jednośladem pokonał tysiące kilometrów. Pięć lat temu zaczął przygodę z triathlonem. Zachęcił go do tego brat Krzysztof, za którego namową zdecydował się wziąć udział, mimo że zdawał sobie sprawę z tego, iż jego pływanie pozostawia wiele do życzenia. Triathlon w Wińcu nie wyszedł i właśnie to okazało się największym bodźcem do tego, żeby na poważnie zająć się połączoną rywalizacją w wodzie, na rowerze i biegu. Przez pięć lat ciężkiego, ale regularnego treningu udało się pewne rzeczy zrealizować lepiej, inne gorzej.

— Podczas tych kilkuletnich przygotowań do triathlonu popełniłem chyba wszystkie możliwe błędy – wspomina Marcin Punpur. – Moimi trenerami były książki i serwisy internetowe. A z czasem nabywane podczas kolejnych startów doświadczenie. Największa trudność leży w systematyczności i wytrwałości w treningu.
Początkowo Marcina najbardziej frustrowały porażki z bratem. Okazało się, że kluczem do pokonania młodszego Krzysztofa może być poprawa wyników krwi. Zmienił dietę i jeszcze kilka innych rzeczy, wyniki poprawiły się i przyszły zwycięstwa nad bratem.

Pięć lat uprawiania triathlonu były to poszczególne etapy przygotowań do poważnego wyzwania, jakim jest start w Iron Manie. W tym czasie 38-letni ostródzianin wystartował w ponad 30 triathlonach. Przyszedł wreszcie czas wielkiej próby, a okazja do tego nadarzyła się w na koniec lipca w Hamburgu.
— Ten projekt ewoluował we mnie przez ponad cztery lata — zdradza Iron Marcin. — Stwierdziłem, że czas najwyższy sprawdzić się na długim dystansie, czy dam radę, jak ciało będzie zachowywało się, czy mogę się ścigać? Wiele pytań, na które odpowiedzi miał dać start w Hamburgu. I okazało się, że mogę tego dokonać na długim dystansie.

Na starcie ponad 2500 zawodników, do przepłynięcia 3,8 km, na rowerze do przejechania 180 km i na koniec bieg na dystansie maratońskim czyli ponad 42 km, a wszystko w temperaturze 28 stopni Celsjusza w cieniu. Upały panujące przez wiele dni w Hamburgu uniemożliwiły rozegranie jednej z dyscyplin. Niemożliwe okazało się pływanie, ponieważ akwen, w którym miało się ono odbyć został opanowany przez sinice. Przyszło zatem przebiec 6 km zamiast rywalizować w wodzie.

— Pełen dystans po kilku latach triathlonu to spore wyzwanie – mówi Marcin Punpur. — A biorąc pod uwagę na początku nieprofesjonalny sposób przygotowań, zresztą dzisiaj to też nie jest zawodowstwo. Miałem świadomość, że pięćdziesiąt procent u triathlonistów to rower. Jednak wiedziałem, że najtrudniejszy będzie maraton, bo to kumulacja bólu.
Zarządzanie własnym organizmem to klucz do udanego pokonania wszystkim wyzwań Iron Mana. Bardzo duże znaczenie podczas tego wielogodzinnego wysiłku ma umiejętne odżywianie. Pierwotnie po pływaniu zaplanowana była bułka do zjedzenia. Została jednak w rezerwie. Po sześciokilometrowym biegu przyszedł czas na rower. Na dość płaskiej trasie na przejechanie 180 km trzeba było poświęcić kilka godzin. A do tego trzeba było zaopatrzyć organizm w zasób niezbędnej energii.

Na początek w menu Marcina Punpura znalazło się 15 żeli energetycznych, które w bidonie zostały rozpuszczone z wodą, do tego sezamki i dwa batony energetyczne.
— Podczas jazdy solidnie się zasłodziłem, ale podczas kręcenia na rowerze trzeba było być bardzo skupionym na drodze, bo zdarzyło się kilka wypadków – wspomina Iron Man z Ostródy. — No do tego jeszcze doszła obawa o to, czy sprzęt wytrzyma. I trzeba przyznać, że miałem sporo szczęścia. Okazało się, że na ostatnich metrach pękła mi dętka. I gdyby było to w dalszej odległości od strefy zmian, to nie ukończyłbym zawodów w Hamburgu. Była to bowiem taka usterka, której nie naprawiłbym na trasie.

Walką z samym sobą okazał się bieg.
— Zaraz na początku zapaliły mi się żółte i czerwone kontrolki na pulpicie, ale postanowiłem przeczekać ten kryzys — mówi ostródzianin. — Tempo, jakim biegłem było raczej treningowe. Wszystko stało mi na żołądku. Pomyślałem, że może uda się zwymiotować. Niestety, nic z tego nie wyszło. Przetrwałem i dopiero od trzynastego kilometra zaczął się bieg.
Jak powiedział ostródzki Iron Man, kończący rywalizację bieg to zarządzanie kryzysami. Podczas biegania przytrafiają się mniejsze lub większe urazy, do tego rozwalony żołądek. Jest co robić na trasie i trzeba być cały czas skupionym. Gdy udało się przeczekać jedno na koniec pojawiły się stany przedskurczowe.

Przede wszystkim w osiągnięciu celu, jakim jest meta, pomaga dobra znajomość własnego organizmu.
— Podczas biegania koncentruję się na danym momencie — opowiada Marcin Punpur. — Nie wybiegam daleko w przyszłość, bo wtedy głowa zaczyna się sypać. Takie zachowanie działa sabotująco. Dlatego bardzo ważne jest dyscyplinowanie głowy.
Dość asekuracyjna była końcówka biegu, a to dlatego, żeby nie przesadzić i nie pogłębić mikro urazów. Wszystko jednak wynagrodził widok czerwonego dywanu, a to oznaczało, że meta jest na wyciągnięcie ręki.
— Jak dobiegasz do czerwonego dywanu emocje opadają, jest radość, że coś się kończy z dobrym czasem, wtedy człowiek szczęśliwy przybija piątki z kibicami na mecie — wyjaśnia Marcin Punpur.

W 28 stopniach Celsjusza po 8 godzinach i 29 minutach ostródzianin dotarł do mety Iron Mana w Hamburgu na 66. miejscu.
Radości z realizacji celu, do którego przygotowywał się przez kilka lat, nie zakłócił nawet fakt, że przez kolejnych kilka dni, od zakwasów, po schodach chodził niczym John Wayne.
Teraz nasuwa się pytanie co dalej?
— Na razie regeneracja, chcę zaleczyć kolano. A w przyszłym roku powalczę o kwalifikację na mistrzostwa świata, które rozegrane zostaną w Nicei — kończy Marcin Punpur.




Źródło: Gazeta Olsztyńska

Komentarze (1) pokaż wszystkie komentarze w serwisie

Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.

Zacznij od: najciekawszych najstarszych najnowszych

Zaloguj się lub wejdź przez FB

  1. Były sportowiec Ostróda #2559163 | 94.42.*.* 20 sie 2018 10:03

    Gratuluję wytrwałości i wytrzymałości. Życzę dalszych sukcesów

    odpowiedz na ten komentarz

2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5